Recenzja filmu

Pięć koszmarnych nocy (2023)
Emma Tammi
Josh Hutcherson
Piper Rubio

Dziecko mu się odlepiło, temu misiu

Biorąc pod uwagę rekordy finansowe, które film zdaje się ustanawiać, Blumhouse ma już plany nakręcenia całej trylogii kontynuacji. Pozostaje mi więc życzyć Panom i Paniom z tegoż studia, aby
W 2014 roku nikt nie mógł przewidzieć wpływu, jaki "Five Nights at Freddy's" wywrze na świat interaktywnej grozy; ten podszyty hemoroidami symulator monitoringu figurowego położył wszystkich poszukiwaczy cyfrowych wrażeń na łopatki swoją przystępną rozgrywką, dziwnie nieprzyjemną oprawą audiowizualną i pierdylionem "straszaków", których widok regularnie posyłał zastępy YouTuberów, streamerów i innych kreatur contentu całego świata na orbitę. Nic więc dziwnego, że gra ta była czymś więcej niż tylko hitem sezonu; stała się skałą macierzystą całej franczyzy multimedialnej (książki, komiksy, bibeloty...), której model wydawniczy zawstydziłby niejednego biznesmena. Scott Cawthon, człowiek-orkiestra odpowiedzialny za pierwsze osiem odsłon cyklu(!), do pełni szczęścia potrzebował jeszcze tylko jednej rzeczy: pełnometrażowej adaptacji filmowej. Ostatecznie musiał przejść przez osiem lat produkcyjnego piekła, by jego marzenie stało się rzeczywistością.



Chociaż budżet "Pięciu koszmarnych nocy" w reżyserii Emmy Tammi zwrócił się podczas weekendu otwarcia aż sześciokrotnie(!), film zdecydowanie NIE zwrócił moich oczekiwań. Nakręcona przez nią adaptacja sprawia wrażenie wiecznie narastającego bałaganu, którego problemy z tożsamością nieustannie tłamszą (a niekiedy i zabijają) jakiekolwiek okruchy grozy, napięcia czy humoru. Jeśli wierzyć samemu Cawthonowi (który, swoją drogą, produkował film i współtworzył jego scenariusz) ostateczny scenopis "Pięciu nocy" powstał w wyniku posklejania ze sobą najciekawszych fragmentów dziesiątek skryptów, które w ciągu ostatnich lat pojawiały się na jego biurku, a następnie lądowały w koszu. Efekt tej karkołomnej operacji widać gołym okiem: każda scena filmu sprawia wrażenie, jakoby została żywcem wyjęta z osobnych, zupełnie odrębnych gatunkowo produkcji. 



Pierwszy kwadrans filmu to szorstki dramat psychologiczny; do momentu, w którym nasz główny bohater - młody mężczyzna o imieniu Mike Schmidt - kończy swoją pierwszą nocną zmianę w Freddy Fazbear's Pizza. Zbieg okoliczności natychmiast przekształca "Pięć nocy" w mikroslasher, który równie szybko ustępuje miejsca thrillerowi z aspiracjami kryminalnymi. I gdy wydaje się, że film właśnie rozkręci się na dobre, jego fabuła skręca w stronę... kina familijnego, gdzie nasz bohater, jego młodsza siostra, znana mu policjantka i czwórka morderczych animatroników bawią się, budując fort z krzeseł i stołów. Co z tego, że 15 minut temu oglądaliśmy, jak te dwumetrowe roboty masakrują wandali demolujących pizzerię? W tym filmie na próżno szukać jakiegokolwiek ciągu przyczynowo-skutkowego; można za to doszukiwać się licznych hołdów oddanych w stronę bogatej historii serii, którymi Scott hojnie nagradza swoich najbardziej uważnych fanów. 



Jeśli fanserwis w przypadku "Pięciu nocy" miał być substytutem angażującej opowieści z dreszczykiem, to misję mogę uznać za wykonaną. Jest tu wszystko: od klasycznych cytatów ("I always come back!") po znajome twarze, które przez lata kształtowały społeczności fanów. Śmieszy więc, że podobnej troski nie doczekały się inne i (zdawałoby się sądzić) ważniejsze elementy filmu. Złoczyńca-niespodzianka? To gloryfikowana tabliczka z napisem "Klaszczcie, moi widzowie", która na ekranie pojawia się z przysłowiowej pupy, by następnie zginąć w najgłupszy możliwy sposób. Ferdynand Faz-Niedźwiedzki i jego mechaniczni przyjaciele? Chociaż stojące za nimi praktyczne efekty specjalne imponują, to w porównaniu do swych cyfrowych pierwowzorów sprawiają wrażenie potulnych pluszaków, które zabijają z przymusu, aniżeli z instynktu.



"Pięć koszmarnych nocy" nie robi nic, by zmienić status quo ani swojej serii-matki, ani szeroko pojętych filmowych adaptacji gier wideo. Każda okazja do pomysłowego odwzorowania sposobów, w jakie gry Scotta Cawthona przerażały miliony osób na całym świecie, wydaje się być zaprzepaszczona na rzecz bezkształtnej, choć bezpiecznej, korpolady. Film Emmy Tammi ma wszystkie składniki potrzebne do upieczenia kasowego horroru dla młodszej widowni; brakuje mu tylko finezji, by połączyć je w coś większego i niecodziennego. Brakuje mu też ambicji, by stać się czymś więcej niż tylko przynętą na wieloletnich fanów cyklu. 



Biorąc pod uwagę rekordy finansowe, które film zdaje się ustanawiać, Blumhouse ma już plany nakręcenia całej trylogii kontynuacji. Pozostaje mi więc życzyć Panom i Paniom z tegoż studia, aby przyszłe noce u Freddy'ego zrekompensowały zalatujący pleśnią pierwszy tydzień pobytu. 
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Oto zapomniana i rozpadająca się pizzeria z salonem gier Freddy Fazbear's Pizza. Miejsce to miało kiedyś... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones